Poranek w Szekszardzie był bardzo przyjemny. Gospodyni ugościła nas jajecznicą, ale nieco inną od tej, do jakiej przywykliśmy. Zamiast cebulki - papryka, zamiast szynki albo kiełbasy - węgierski pikantny kabanos. Do tego dostaliśmy kiszonego ogórka. Na zapewnienia, że to również węgierska specjalność, zareagowaliśmy jednak uśmiechem.
|
Węgierska jajecznica z papryką i kabanosem |
Gospodyni nazywa się Györgyné Hegedüs. Györgyné to kobieca forma imienia jej męża (György - węgierski Jerzy). Bardziej tradycyjne Węgierki po ślubie do tego stopnia utożsamiają się z mężem, że używają części jego imienia zamiast swojego. Tak jest również w przypadku Pani Hegedüs. U nas Magda po ślubie musiałaby kazać tytułować się per Maciejowa ;).
|
Język miejscowych otwiera wszystkie drzwi - Györgyné i Magda |
Przywiązanie do tradycji i tęsknotę za tym, co było kiedyś widać również na ścianie jadalni Hegedüsów. Tu króluje regent Miklós Horthy (taki węgierski Piłsudski - objął władzę w tym samym czasie i również pogonił bolszewików, swoją drogą przychylny Polakom) i ryciny przedstawiające "Wielkie Węgry". Wielkie dosłownie, bo do podpisania traktatu w Trianon w 1920 roku obejmujące część dzisiejszych terytoriów Austrii, Czechosłowacji, Rumunii, Jugosławii, a nawet skrawki... Polski. Podsumowując, ciekawie było pomieszkać w takim węgierskim domu.
|
"Ściana pamięci" w jadalni |
Sam Szekszard odrobinę rozczarował. Nastawialiśmy się na odbywający się tu co roku o tej porze festiwal "Szent Laszlo Napok". Niestety, miasteczko jest wyludnione, a rynek w remoncie.
|
Rozgrzebany rynek |
Nie oglądając się, ruszyliśmy do Bośni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Tutaj wyraź swoją opinię