Nasz pierwszy pobyt w Serbii to wizyta w stolicy. W Belgradzie spędzamy tylko kilkanaście godzin (bladym świtem wyjeżdżamy do Warszawy), ale to wystarczająco dużo, żeby stwierdzić, że nie nasyciliśmy się dostatecznie tym miejscem. Nie pierwszy raz, i nie ostatni, stwierdzamy: "musimy tu wrócić".
W pierwszych chwilach w Belgradzie przeżywamy deja vu. Kręcimy się w kółko autem, samochody mnożą się w oczach, nie me gdzie zaparkować. I architektura też jakaś taka znajoma. Czyżby Warszawa? Podobieństw do stolicy Polski jest wiele. Miasto jest duże, głośne, chaotyczne, ale nie sposób odmówić mu klimatu.
|
Ulica Knez Mihailova |
Nie ustalamy żadnego konkretnego planu zwiedzania. Spontanicznie snujemy się po mieście, chłonąc jego atmosferę. Niemal przy okazji trafiamy na zabytki opisane w przewodniku. Udaje nam się m.in. dotrzeć do twierdzy
Kalemegdan, której korzenie sięgają III w. p.n.e. i która też nam coś przypomina. Jakby Barbakan... Przyglądamy się również trochę starszym panom grającym w szachy.
|
fot. Magdalena Kowalska / www.widzekadry.pl |
|
fot. Magdalena Kowalska / www.widzekadry.pl |
|
fot. Magdalena Kowalska / www.widzekadry.pl |
Belgrad jest miastem niesłychanie fotogenicznym. Przechadzając się ulicą
Knez Mihailova, taką Chmielną lub, jak kto woli, Krakowskim Przedmieściem, spotykamy ulicznych grajków, portrecistów i babcie sprzedające rękodzieło. Aż w końcu dochodzimy do
placu Republiki. Jest on dla belgradczyków tym, czym dla warszawiaków Rotunda - przede wszystkim miejscem spotkań.
|
fot. Magdalena Kowalska / www.widzekadry.pl |
|
Rock is not dead
fot. Magdalena Kowalska / www.widzekadry.pl |
|
Plac Republiki |
Nie samym zwiedzaniem człowiek żyje, więc zatrzymujemy się coś zjeść. Recepcjonistka z naszego hotelu poleca nam w tym celu dzielnicę bohemy. Przy kolorowej uliczce
Skadarlija mieści się wiele knajpek, każda w innym stylu. Kiedyś przychodzili tam tworzyć młodzi i obiecujący poeci i pisarze, teraz po tym "belgradzkim Montmartrze" przechadzają się głównie turyści, o których "zabijają się" konkurujące ze sobą restauracje. Okazuje się jednak, że coś unikatowego i nietuzinkowego można znaleźć w tamtej okolicy. A mianowicie, murale i graffiti. Barszcz na przykład spotkał swoją ulubioną Amelię.
|
Belgradzki "Montmartre"
fot. Magdalena Kowalska / www.widzekadry.pl |
|
Barszcz i Amelia |
|
Kowal i Bolesław Prus :) |
Świetne zdjęcia. Sam nie potrafię robić zdjęć ludziom (chyba się wstydzę), więc tym bardziej - szacunek!
OdpowiedzUsuńKawairakija, dzięki wielkie. To kwestia oswojenia ludzi z Tobą. Najlepiej kręcić się w jednym miejscu, aż przestają na Ciebie zwracać uwagę. :) Albo robić fotę z zaskoczenia i się uśmiechnąć po tym, jak głupi do sera..czasem działa i się nie wkurzają...
OdpowiedzUsuńJa mam bardziej problem z sobą, niż z reakcją innych ludzi. Czasem mi się zdarzy zrobić komuś zdjęcie, ale nie czuję się z tym dobrze. Czuję się, jakbym traktował ich protekcjonalnie, jako "bałkański hardkor". Chyba kwestia wprawy. Tak samo kiedyś wstydziłem się stopować, a teraz nie mam z tym problemu.
UsuńHmm.. Ja może nie miałam tego problemu, bo lubię dokumentować mniejsze i większe "hardkory" wszędzie. Natomiast miałabym pewnie opory poprosić, żeby mi ktoś obcy zapozował...
OdpowiedzUsuń