My na Bałkanach byliśmy od nich lepsi. W ciągu trzech godzin minęliśmy aż cztery przejścia graniczne, choć teoretycznie nie było to wcale konieczne. Dlaczego więc? Bo zachciało nam się malowniczej trasy. Taką doradził nam Bośniak Sanel, u którego mieszkaliśmy w Mostarze.
Pierwotnie zaplanowaliśmy zwiedzanie położonego w głębi lądu Trebinje i drogę prosto do Czarnogóry. Silniejsza okazała się jednak pokusa, aby zobaczyć leżący nad Adriatykiem Herceg Novi i przejechać wzdłuż wybrzeża.
Aby to zrobić, musieliśmy wjechać do Chorwacji. Niestety do głównej jej części, a nie południowego skrawka, oddzielonego od reszty niewielkim fragmentem Bośni (położone tam miasteczko Neum to dla Bośniaków jedyny fragment wybrzeża Adriatyku, dlatego od lat nie chcą go za żadne skarby oddać, sprzedać, ani nawet pożyczyć chcącym scalić swój kraj Chorwatom). To spowodowało, że zanim się obejrzeliśmy, przekroczyliśmy drugą tego dnia granicę i wjechaliśmy z powrotem do Bośni, czyli kraju, w którym nasza podróż tego dnia się rozpoczęła.
Kilkanaście kilometrów dalej - kolejne przejście. Znów bośniacko-chorwackie. Zabawa trwała w najlepsze, niczym na kolejce górskiej. Żeby się nie pogubić, zahaczyliśmy sobie o kwintesencję Chorwacji, czyli Dubrovnik (pisaliśmy o tym poprzednim razem). Potem mogliśmy już triumfalnie wjechać wreszcie do Czarnogóry... Poniżej mapka naszych "przejść". ;)
Nasz skok przez cztery granice |
Wszystkie zdjęcia: Magdalena Kowalska / www.widzekadry.pl |
Lada chwila ma być jeszcze piękniej. Boka Kotorska i wybrzeże w okolicach Budvy już na nas czekają...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Tutaj wyraź swoją opinię